Axis Mundi – Anna Jurewicz
Dwa lata temu Anna Jurewicz pokazała nam, że na szczycie Łysej Góry może istnieć Uniwersytet Magiczny, który przyjmuje każdego niezależnie od wieku. Pokazała nam, że magia, której ta szkoła uczy, nie wymaga różdżek ani szklanych kul i może być bardzo prawdziwa. Pokazała nam także, że my – ja, Ty i Ty też – mamy w sobie niesamowitą moc. Moc decydowania o sobie. I właśnie o tym między innymi przeczytamy w Axis Mundi – trzecim i ostatnim tomie trylogii o Róży Świętojańskiej.
Tekst powstał we współpracy z wydawnictwem Aniversum.
Ogromną sztuką jest napisać trylogię nie skazując przy tym czytelników na wieloletnie czekanie na kolejne części. Ale jeszcze większą sztuką jest napisanie spójnej trylogii. Przy lekturze wszystkich tomów (I – Sub Rosa, II – Ad Astra, III – Axis Mundi) wyraźnie czuć i widać, że autorka zaczynając pisać pierwszy tom, miała pomysł i plan na całość. Rozwój bohaterów jest bardzo konsekwentny, nikt tutaj nie robi czegoś kompletnie nie pasującego do jego charakteru, czy do doświadczeń.
Gdy pojawił się pierwszy tom trylogii o Róży Świętojańskiej, Anna Jurewicz często powtarzała, że chciała napisać lekką i zabawną powieść, którą czyta się podczas podróży i zostawia w pociągu. Otóż musicie wiedzieć, że to wszystko pozostało w chęciach autorki, a cała trylogia jest powieścią przygodowo-psychologiczną i z lekkością ma tyle wspólnego, co gołąb z dinozaurem. W sensie, czyta się ją bardzo lekko i szybko, bo kompletnie nie da się od niej oderwać (polecam do lektury ziemniaki – w takiej postaci jak lubicie). A poza tym dzieją się tam takie rzeczy, że nie będziecie potrzebować soli do tychże ziemniaków, bo będą wystarczająco zroszone Waszymi łzami.
Axis Mundi – czy to godne zakończenie trylogii?
Anię Jurewicz już zdążyliśmy poznać, jako wielbicielkę pisarskiego BDSM, to jest zostawiania czytelnikowi na końcu każdego tomu tak wielkiego cliffhangera, że wszyscy mamy zdarte paznokcie od drapania ostatniej strony w nadziei, że coś tam pod spodem jeszcze będzie. Choć jedno zdanko. Słówko. Sylaba? No przecież ta pisarska domina nie mogła nas zostawić ot tak. Ale owszem, zostawiała nas z urwanym wątkiem i w Sub Rosie, i w Ad Astrze…
Ale śpieszę Was uspokoić. W Axis Mundi Ania nam odpuszcza. To naprawdę godne zakończenie trylogii. Czytając trzeci tom miałam przed oczami autorkę idącą długim korytarzem i zamykającą po kolei każde drzwi, które mija. Owe drzwi są oczywiście metaforą wątków. Każdy z owych wątków rozpoczętych w poprzednich tomach otrzyma zakończenie. Na każde pytanie, jakie chodziło Wam po głowie w trakcie czytania, pojawi się odpowiedź.
Zakończenie – czy zaskoczy?
O tak. Myślę, że totalnie się tego nie spodziewacie. Ja docierając do ostatnich stron czułam się jak po wielkiej podróży i miałam nadzieję na jej godne ale i dobre zakończenie. I je otrzymałam. I ogromnie mnie zachwyciło. Ta końcówka jest właśnie taka, jaka powinna być. Nie mogło być innej.
Wszystko to, co przydarza się czarownicy Róży, którą poznajemy, gdy jedzie w pierwszym tomie do Uniwersytetu Magii na Łysej Górze i mija właściwą stację, prowadzi naszą bohaterkę właśnie do tego momentu. Ta końcówka, zresztą, jak i cała książka, świetnie też pokazują, że autorka jest psycholożką i z wielkim kunsztem wykorzystuje swoją zawodową wiedzę do pisania.
Czy warto czytać trylogię o Róży Świętojańskiej?
Na to pytanie z pewnością już znacie odpowiedź. Jeżeli jeszcze nie znacie tej trylogii, to szczerze Wam zazdroszczę. Jeżeli czekacie na swój egzemplarz Axis Mundi, to już niedługo!, bo chodzą słuchy, że książki mogą przybyć już za moment. Jeżeli już jesteście po lekturze, to wbijajcie na mój instagram, niedługo zrobimy liva do którego każdy będzie mógł się dołączyć i pogadać ze mną o Róży i ziemniakach.
I pamiętajcie, Ino pataton hyrysy!
2 komentarze
@ewa
Jestem już po lekturze Axis Mundi i… o kurcze, jakoś tak mi dziwnie, trochę nawet nieswojo, chyba tak mogę to ująć. I to wcale nie dlatego, że mi się ta historia nie podobała, bo owszem podobała mi się i przeczytałam ją na prawdę z zapartym tchem! Jest w niej dużo więcej słowiańskości niż w poprzednich częściach, bardzo ciekawie przemyślane koncepcje na temat przenikania Starej i Nowej Wiary, ciekawe portrety psychologiczne postaci (pokazane w urywkach wspomnień), ale chyba nie na takie zakończenie czekałam… Mam wrażenie, że moja dusza niepoprawnej romantyczki chciała zobaczyć trochę inną dolę głównych bohaterów – Czarnego, Róży, Jonasza. Trochę żałuję realizmu zakończenia i chyba podsumowałabym je fragmentem piosenki „Isn’t it strange?/ How people can change/ From strangers to friends/
Friends into lovers/ And strangers again”. A krótko podsumowując – to był na prawdę miło spędzony czas i mam nadzieję, że jeszcze do-wid-zenia! 😉
Mal
Niedługo kupuję wszystkie trzy części – nie mogę się doczekać włosów Róży! 😀