wywiad

Wywiad z Anną Jurewicz

Anna Jurewicz – uwielbia notesy i ziemniaki, w organizacji swojego czasu stale dąży do perfekcji, prowadzi prywatnego bloga, pisze odkąd pamięta – ale przecież wszystko to wiecie z jej konta na instagramie. Jednak, gdy przeprowadzałam z Anią ten wywiad, nad naszym stolikiem w kawiarni zawiesiłyśmy różę. Wszystko, co mi wtedy zdradziła, miało być zachowane w tajemnicy. Obiecałam jej, że podzielę się ową tajemnicą tylko z Wami. Gotowi?

Wiktoria Korzeniewska: Aniu, to ja zacznę tak bardzo przewrotnie. Gdybyś przeprowadzała wywiad sama ze sobą, to jakie pytanie byś sobie zadała?

Anna Jurewicz: Zapytałabym siebie, skąd biorę energię na pisanie. I odpowiedziałabym, że można mieć talent i samodyscyplinę, a bez tego drugiego nie ma w ogóle mowy o skończeniu żadnego projektu, ale nie dałabym rady napisać niczego, gdybym nie miała pomocy.

Niby pisanie jest takie proste, siadasz na tyłku i piszesz. Ale przy ogarnianiu rzeczy, która zajmuje tyle czasu i pochłania mnóstwo energii, potrzebne jest wsparcie. Odkąd zabrałam się za pisanie, a na początku były to głupoty, opowiadania, potterowskie pamiętniki, odtąd słyszałam, że powinnam napisać książkę. Przez 17 lat moi rodzice, przyjaciele i czytelnicy cały czas dodawali mi otuchy, moralnego wsparcia i motywacji.

I kiedy w końcu napisałam „Sub Rosę”, a oni ją przeczytali i dali się wciągnąć w mój świat, wtedy spełniło się moje marzenie. I to było warte każdej chwili na Łysej Górze (albo w perfumerii… wszak szukanie inspiracji to też element tworzenia).

Lubię pytać pisarzy, którzy odnoszą się w swoich książkach do słowiańskości, od czego wszystko się zaczęło. Powiedz, jak to było u Ciebie? Ten pierwszy moment, gdy dotknęłaś rodzimych wierzeń.

Podoba mi się to pytanie. Tym bardziej, że moja odpowiedź nie jest taka oczywista. Chciałabym powiedzieć: „Och, to było ze mną zawsze”, ale musiałabym skłamać. Folklor wydawał mi się bez znaczenia, rodzime wierzenia trąciły dla mnie myszką. Przez większą część mojej literackiej przygody, wolałam zerkać do innych kultur. Szerokim łukiem omijałam muzea etnograficzne i przez dział „średniowiecze” zasuwałam galopkiem, żeby mnie tylko nie zatrzymała jakaś resztka skorupy. 

Pokory nauczyła mnie emigracja. Z dala od domu, okazało się, że nie umiem się ukorzenić. Że wiatr w brzozach szumi mi tylko w Polsce. Nagle zatęskniłam za dostępem do mazurskich chat w Olsztynku czy Węgorzewie, bo to moje rodzinne strony.

Dopiero z daleka usłyszałam głos Róży i razem ruszyłyśmy poznawać historię. I wtedy poczułam, że jestem w domu. 

Pisząc swoją książkę nie bałaś się skojarzeń z Harrym Potterem? 

Oczywiście, że nie! Uwielbiam serię o Harrym, z przyjemnością wracam do tego świata. Myślę, że „Sub Rosa” przypadnie do gustu czytelnikom serii Rowling, bo wyrośliśmy z tego samego. Puszczam do Was oczko, Potteromaniacy. Ja też szukam w życiu magii.

Gdybyś mogła wejść do własnej książki, czego byś się uczyła na Uniwersytecie Łysogórskim?

Jazdy konnej, astronomii i zielarstwa. Zawsze marzyłam o tym, żeby jeździć konno, ale nigdy tego marzenia nie spełniłam. Ze strachu, z szacunku do konia, z obaw przed otwartymi złamaniami… Fascynuje mnie natomiast to, czego nie wiem i nie rozumiem. I botanika jest jedną z tych dziedzin, które staram się zgłębiać. Słucham ludzi mądrzejszych ode mnie, czytam książki i bardzo bym chciała, żeby profesor Zielonko wyjaśniła mi, jak zrobić krem do twarzy. Chciałabym też, żeby jeden rzut oka na nocne niebo pozwalał mi opowiadać historie o gwiazdach. Pracuję nad tym!

Najdziwniejsza rzecz jaka przytrafiła Ci się przy pisaniu „Sub Rosy” to…

Zaplanowałam trzy tomy tego cyklu, wiedziałam jaką historię chcę opowiedzieć, gdzie ją skończę, z czym zostaję ja i czytelnik. Zbieranie informacji do „Sub Rosy” było niezwykłe. Podejmowałam jeden wątek i szłam za nim, aż doprowadził mnie do czegoś, co idealnie pasowało do fabuły. Niczego nie musiałam wymyślać, po prostu pozbierałam fragmenty mitów i historii, a opowieść opowiadała się sama… Nie przesadziłabym, gdybym na końcu napisała: „PS To wszystko prawda”. 


Ani dziękuję za bardzo ciekawe odpowiedzi, a Was, jeżeli jeszcze nie poznaliście „Sub Rosy”, gorąco zachęcam do lektury. Tutaj możecie przeczytać, co o niej sądzę, a tutaj pobrać darmowy pierwszy rozdział. A jeżeli macie ochotę dowiedzieć się jeszcze więcej o Ani Jurewicz, to zajrzyjcie koniecznie na jej konto na instagramie oraz na konto, które jest prowadzone przez bohaterkę jej książki.

I pamiętajcie, wszystko, czego się tutaj dowiedzieliście, jest tajemnicą i pozostaje między nami.

Z wykształcenia filolożka, literaturoznawczyni, z zawodu specjalistka ds. promocji książek, z serca właścicielka slavicbook.pl - bloga o książkach z motywami słowiańskich wierzeń. Uzależniona od kawy i baśni. Podejrzana o bycie miejską zmorą. Niejednokrotnie przyłapana na zachęcaniu do czytania. Opowiedziała światu "Czerwoną baśń". Ostatni raz widziana przy poszukiwaniu kwiatu paproci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *