recenzja

Babcocha – Daniel de Latour, Justyna Bednarek

Gdy na okładce książki pojawiają się obok siebie Daniel de Latour i Justyna Bednarek, zdawałoby się, że nawet nie trzeba czytać o czym ta książka jest. Już same te dwa nazwiska są gwarancją dobrej bajki. I jakież było moje zaskoczenie, gdy oprócz świetnej książki dla dzieci otrzymałam także kilka słowiańskich motywów.

Babcocha pojawia się w Grajdołku nie wiedzieć skąd. Ot, przylatuje na gradowej chmurze, zadomawia się i od razu podkasuje rękawy, bo pracy czeka ją cały ogrom! Trzeba pocieszyć smutną dziewczynkę, wyleczyć żabę i nauczyć sąsiadów dobrego traktowania zwierząt oraz nie śmiecenia. Słowem, nasza bohaterka absolutnie się nie nudzi i przy okazji daje czytelnikowi dobry przykład.

Słowiańskość u Babcochy

Babcocha jest czarownicą i posiada własne licho, które zamieszkało u niej za piecem! Jednak nie spodziewajcie się zmór wyskakujących z kredensu ani południc pukających do drzwi. Tutaj słowiańskość naprawdę jest tylko delikatnie wspomniana, a i to budzi uśmiech na twarzy. Wspaniale jest wychwytywać TAKIE perełki u TAKICH autorów.

Ty też możesz być Babcochą!

Babcocha robi wiele dobrego wokół i jeżeli przyjrzymy się jej czarom, odkryjemy, że wiele zaklęć sami jesteśmy w stanie powtórzyć. Wystarczy dobroć, uważność i otwarte serducho. Czarownica Bednarek uczy nas, że czary nie zawsze wybuchają iskrami i brokatem, czasami prawdziwa magia tkwi w ciepłej rozmowie i kubku gorącej herbaty.

Umiecie tak czarować?

Z wykształcenia filolożka, literaturoznawczyni, z zawodu specjalistka ds. promocji książek, z serca twórczyni SlavicBook.pl – pierwszego miejsca w polskim Internecie całkowicie poświęconego książkom z motywami słowiańskich wierzeń. Autorka „Czerwonej baśni” – historii o Babie Jadze i lesie, do którego lepiej nie wchodzić, oraz komiksu „Słowiańskie mity i opowieści”. Podejrzana o bycie miejską zmorą. Nigdy nie odmawia kawy i kromki chleba z masłem.

2 komentarze

Dodaj komentarz