recenzja

Szczodre Gody w Plęsawicach – Anna Jurewicz

Wyobraźcie sobie książkę, która opowiada o słowiańskiej pogance jadącej na święta do rodziny. Oczywiście na chrześcijańskie święta. Ale ona ma zamiar piec szczodraki i świętować przesilenie zimowe… No, to o takiej historii są właśnie Szczodre Gody w Plęsawicach.

Najnowsza książka Ani Jurewicz bardzo różni się od trylogii o Róży Świętojańskiej. Przede wszystkim nie jest fantastyką. To powieść obyczajowa i jedyną magią, jaką tu znajdziecie to błyskawiczna teleportacja pierogów ze stołu wigilijnego do żołądków zebranych wokół.

No dobrze, jest też magia świąt i Ania oddała ją w niezwykły sposób. Tak że nawet jak polska pogoda znów uświadczy nas w grudniu pięćdziesięcioma twarzami szarości i pokojem z brakiem śniegu (czy jest na to słowo bezpieczeństwa?!), to Szczodre Gody zabiorą Was do Plęsawic, gdzie od razu wpadniecie w białą zaspę aż po pas, a gdy już się z niej wyturlacie, to w ręce zostanie Wam wsadzona pyszna rozgrzewająca herbata.

Ta książka opowiada historię, którą naprawdę wszyscy znamy. I to nie z innych powieści, a z własnych domów! To opowieść o krojeniu, podjadaniu i pakowaniu (nie, nie o Hannibalu!). O starciu z rodziną na święta i bieg przez wszystkie poziomy najbardziej krępujących pytań. Z tymże Ania napisała to w taki sposób, że Szczodre Gody są plasterkiem na rzeczywistość, w której słyszymy pytanie o dzieci czy ślub o 2137 raz za dużo. Zaufajcie mi, czytanie tego w grudniu to nowy poziom świąt. Sprawdziłam na sobie w 2023 jako beta czytelniczka tej książki.

Wiem, wiem, pytacie o słowiańskość. W końcu już sam tytuł obiecuje nam, że owszem, będzie. I owszem, jest. Ale nie tak jak w powieściach fantasy. Tutaj ta szczodrogodowa rzeczywistość jest zaskakująco bliska. Jest rodzina, która zapomina, że Asia wypisała się z kościoła, i ciągnie ją na pasterkę. Są święta 24 grudnia, ale nikt, prócz samej zainteresowanej nie pamięta o przesileniu zimowym parę dni wcześniej. Są szczodraki lepione na owo przesilenie i… jest świętowanie. Ale świętowanie nie z grupą rodzimowierczą przy wielkim ognisku, a takie… Swoje, spokojne. Takie, które każdy z nas mógłby sobie stworzyć.

Nigdy nie sądziłam, że któraś zimowa obyczajówka z romansem jest w stanie skraść moje serce. Wszystkie były zawsze za lukrowe, zbyt mdłe i bożonarodzeniowe. A potem Ania dała mi bilet do Plęsawic, więc wsiadłam w pociąg i już wiedziałam, że jest to książka, którą będę czytała co święta.

A najfajniejsze jest to, że tej zimy możemy ją czytać wszyscy razem, bo premiera jest już 30 października (tu można sobie zaklepać egzemplarz z malowanymi brzegami).

Także szykujcie wielkie kubki w choinki i zimową herbatą, bo w grudniu wszyscy razem jedziemy do Plęsawic podczas wspólnego czytania. Będzie się odbywało u mnie ina instagramie! Do zobaczenia w pociągu!

Z wykształcenia filolożka, literaturoznawczyni, z zawodu specjalistka ds. promocji książek, z serca twórczyni SlavicBook.pl – pierwszego miejsca w polskim Internecie całkowicie poświęconego książkom z motywami słowiańskich wierzeń. Autorka „Czerwonej baśni” – historii o Babie Jadze i lesie, do którego lepiej nie wchodzić, oraz komiksu „Słowiańskie mity i opowieści”. Podejrzana o bycie miejską zmorą. Nigdy nie odmawia kawy i kromki chleba z masłem.

Dodaj komentarz