Cztery pory magii – antologia
Zacznijmy od tego, że za opowiadaniami nie przepadam. Niewiele jest antologii, które kocham. Forma opowiadania to dla mnie zawsze za mało. Ledwie zdążę przywiązać się do bohaterów, a tu już, koniec. Dlatego wolę powieści. Ale Cztery pory magii to zupełnie inna bajka…
Tekst powstał we współpracy reklamowej z wydawnictwem SQN.
Opowiadania w Cztery pory magii nie mają kilkunastu stron. Cały zbiór liczy tylko (albo aż) cztery opowiadania, zatem są pysznie długie, grubiutkie i zostawiają czytelnika pełnego satysfakcji (nie wszystkie, ale o tym za moment). Mamy cztery autorki: Anetę Jadowską, Martę Kisiel, Magdalenę Kubasiewicz i Milenę Wójtowicz. Mamy cztery pory roku – wiadomo – wiosnę, lato, jesień i zimę. Oraz cztery opowiadania – każde trwające w jednej z tych pór. I mamy magię. I słowiańskość!
Nie chcę tutaj robić drabinki opowiadań od najlepszego do tego, które podobało mi się najmiej. Nie umiem tego zrobić. Za to nie mam problemu ze wskazaniem opowiadania, które zachwyciło mnie najbardziej. Właśnie od niego zaczyna się cała antologia. I my w tej recenzji od niego zaczniemy.
Cicha woda – Milena Wójtowicz
Słuchajcie, to opowiadanie trafiło momentalnie na mój top opowiadań. I to na pierwsze miejsce. To jest jedno z lepszych opowiadań jakie czytałam, o ile nie najlepsze! (mocne słowa, wiem!).
Temat jest prosty. Mamy tu wesele, a właściwie szykowanie się do niego. I… nic więcej Wam nie powiem. Wiecie, przy opowiadaniach tak już jest, że za wiele zdradzić nie można. A wchodzenie do opowiadania Mileny Wójtowicz to jest niezła czytelnicza przygoda. Tekst dosłownie bierze Was na grzbiet i od pierwszych akapitów rusza w galop. Wciąga tak, że trzymacie kurczowo wodze i staracie się nie uronić ani jednego słowa. Pędzicie wraz z weselną akcją zdanie po zdaniu, akapit po akapicie.
Dawno nie czytałam tak dobrze przemyślanego i napisanego tekstu. Opowiadanie historii, budowanie napięcia, przedstawienie postaci i stworzenie ich konfliktu – wszystko tu było doskonałe.
Żar i wicher – Magdalena Kubasiewicz
Dosłownie czułam letni upał na policzkach i kłosy zboża ocierające się o moje łydki podczas lektury tego opowiadania. Gdzieś w kąciku oka zaczaiła się już południca. Na szczęście wolała na dobre rozgościć się w opowiadaniu Żar i Wicher, niż wleźć porządnie w moje pole widzenia.
Przebiegłam przez to opowiadanie jak przez pole w upał, czyli parę razy musiałam się zatrzymać i zaczerpnąć tchu. Podobało mi się. Ba, kupiło mnie już pierwsze zdanie: Było ich dwoje: czarownica i latawiec, dziewczyna i czarny ptak.
Listopadowe dzieci – Aneta Jadowska
Jako, że nie czytałam żadnej powieści o Dorze Wilk, to przez całe opowiadanie miałam wrażenie, że coś mi umyka. Że trochę jestem na imprezie, na której wszyscy się znają i nawiązują do jakiejś historii, której nikt mi nie opowiedział. Ale poza tym wkręciłam się w historię o starym policjancie i bardzo mi się spodobały wszystkie zwroty akcji. Śledziłam fabułę aż do końca i bardzo doceniam to, jak Jadowska zamknęła tę historię.
Jak długo trawi lew? – Marta Kisiel
Ubawiłam się przy tym opowiadaniu! Ale! Właśnie przy nim miałam ten problem, jaki mam ze wszystkimi opowiadaniami, o czym wspominałam na początku tego tekstu. Było za krótkie. Skończyło się i zostawiło mnie z poczuciem, że ja bym czytała dalej o Tomirze, Kirze i Filomenie. Kłapnęłam zębami, gdy opowiadanie, a wraz z nim cała książka, dobiegła końca, ubrałam się cieplej, wszak ostatnie opowiadanie miało miejsce zimą, i poszłam szperać, jakie inne tytuły tych czterech autorek mogłabym przeczytać.
Słowem: mi się podobało. Była też tu odpowiednia dawka słowiańskości. No i fakt, że opowiadania były tłuściutkie, naprawdę wyróżnia tę antologię. Jeżeli nie lubicie takich zbiorów opowiadań, to dla Czterech pór roku zróbcie wyjątek. Jestem pewna, że nie pożałujecie.
Jeden komentarz
Mal
Nie mogę się doczekać, recenzja jeszcze większego smaka mi narobiła 🙂 A Kubasiewicz – zawsze wysoko na mojej połce 🙂